Wywiad z Hanką Brulińską


fot.Paweł Waga

„…Nie chcę

nazywać niczego, bo nie moja w tym rola. Zresztą, im dłużej będę niedookreślona, tym większa dla mnie radość i szersze pole do późniejszych interpretacji. Teraz, zwłaszcza we współczesnej sztuce, jest taka moda, żeby wszystko dokładnie ponazywać, etykietować, a ja nie chcę tego, co tworzę, zamykać w sztywne ramy, schematy…”

Zapraszamy na ”Nie chcę zabijać wyobraźni” wywiad z Hanką Brulińską, autorką debiutanckiego filmu „Biec w stronę Ty”, niezwykłą kobietą, reżyserką, aktorką teatralną, filmową i wykładowcą lubelskiej szkoły aktorskiej, a przede wszystkim pasjonatką sztuki filmowej.

***

 

Jak Hanka Brulińska określiłaby swój film?

fot.Paweł Waga

Hanka Brulińska: Wydaje mi się, że reżyser jest ostatnią osobą, która powinna definiować swój film, jego rodzaj, gatunek. Nie chcę nazywać niczego, bo nie moja w tym rola. Zresztą, im dłużej będę niedookreślona, tym większa dla mnie radość i szersze pole do późniejszych interpretacji. Teraz, zwłaszcza we współczesnej sztuce, jest taka moda, żeby wszystko dokładnie ponazywać, etykietować, a ja nie chcę tego, co tworzę, zamykać w sztywne ramy, schematy – tę działkę wolę po prostu zostawić krytykom, niech oni się męczą. (uśmiech)

Jeżeli ktoś będzie chciał lepiej zrozumieć film, obejrzy go po raz kolejny. Nie chcę zabijać wyobraźni widza, jestem za odrzuceniem jakichkolwiek określeń i pójściem za przekazem duchowym, emocjonalnym. Są odpowiednie drgania, wibracje i tego naprawdę nie trzeba nazywać, żeby odnaleźć ukryty sens. Film powinien być jak lustro i jeżeli udało mi się uzyskać ten efekt to jestem w pełni zadowolona ze swojej pracy. Z resztą, dużo osób na fanpage-u filmu https://www.facebook.com/RunningTowardThou opisuje swoje przeżycia po obejrzeniu „Biec w stronę TY” i te refleksje są bardzo różne. Np. niedawno odezwała się osoba, która myślała, że działam w porozumieniu ze Światem Ezo. (uśmiech) I właśnie na tym polega ta zasada lustra – jak w „Zwierciadle” Tarkowskiego – każdy może się w nim przejrzeć i odnaleźć to, co ma w sobie, co chce zobaczyć. To niesamowite, jak wiele może być interpretacji…

A to nie jest tak, że każdy artysta, świadomie bądź mniej świadomie, na rzecz sztuki staje się ekshibicjonistą?

HB: Myślę, że można w ten sposób nazwać artystę, pod warunkiem, że jego sztuka to osobiste zwierzenie, spowiedź duszy. Załóżmy, że ja zwierzam się ludziom obrazami, jestem narażona na ocenę i mam świadomość, że ktoś może po freudowsku przeanalizować mnie przez film. Ja się tego nie boję, bo sztuka rządzi się własnymi prawami. Jeśli to ekshibicjonizm to szlachetny i niegroźny. Mnie chroni jednak szklana tafla, bo film, który tworzę jest przecież kreacją. To w czym nie ma szczerości, a więc i pewnego zwierzenia, jest jak matematyka, która nie ma nic wspólnego z pierwiastkiem duchowym, podstawą prawdziwej sztuki, która z kolei powinna być przykładem dobra i piękna, być nośnikiem nadziei.


Podobno na odtwórczynie głównej bohaterki odbył się wielki casting. Czym musiała odznaczać się kandydatka do roli Irmy?

HB: Przygotowania do filmu trwały bardzo długo. W pierwszej kolejności szukałam kandydatki do roli małej Irmy, bo początkowo to ja miałam zagrać TĘ dorosłą. Przeprowadziłam casting w lubelskiej Szkole Muzycznej, bo wiedziałam, że dzieci z tej szkoły, odznaczają się szczególną wrażliwością. Na przesłuchanie przyszło dużo dziewczynek, a ja niestety musiałam wybrać tylko jedną. I w pewnym momencie wyszła Ola Sobiesiak, poprosiłam ją, żeby porozmawiała z Bogiem i zrobiła to w tak piękny sposób, że od razu przekonała mnie do siebie. Z kolei kobietę do głównej roli – dorosłej Irmy szukałam we wszystkich agencjach aktorskich w Polsce i w końcu udało mi się dotrzeć do Dagmary Ziai, aktorki z Teatru Zabrze. Przede wszystkim zachwyciła mnie jej niezwykła twarz, bo wiadomo, w kadrze filmowym takie elementy mają wielkie znaczenie. Skrupulatnie dobierałam obsadę aktorką, bardzo też pomogli mi aktorzy z Teatru im. J. Osterwy, którzy świetnie odnaleźli się w filmie.


A Ty jak odnalazłaś się w roli reżyserki?

HB: Doskonale! Wiem, że to co sobie wymyśliłam było ciężkie do realizacji i pewnie nikt inny nie podjąłby się próby zmierzenia się z tym

fot.Paweł Waga

scenariuszem, ale takie właśnie jest kino autorskie. Oczywiście podczas pracy wszystkie osoby zaangażowane w film wiedziały w czym biorą udział. Bo na planie jak na boisku – wszyscy muszą grać do jednej bramki. Były momenty, że zbierało się ponad 50 osób i ja rzeczywiście potrafiłam zapanować nad tłumem. Całe szczęście ludzie mi zaufali, a po pracy przyjęłam niezwykle dużo ciepłych słów, wyrazów uznania. Nawet Jerzy Rogalski powiedział: „Widziałem, że czujesz się jak ryba w wodzie”, to był dla mnie wielki komplement.


Jak przebiegała współpraca z aktorami?

HB: Robiłam próby scen trudnych, improwizacje, działania na nastroje. Z racji tego, że główna bohaterka była w Zabrzu, wysyłałam do niej listy i filmy, wskazówki, jak chciałabym, żeby wyglądała, z czym powinna się utożsamiać. Wiadomo, że gra w filmie rządzi się innymi prawami niż ta na deskach teatru. Tam wszystko jest przeanalizowane, mocno kontrolowane, a w filmie najważniejsza jest spontaniczność, gotowość i czujność, bo kamera rejestruje wszystko – prawdę i fałsz.


Jesteś aktorką. Dlaczego to nie Ty wcieliłaś się w Irmę?

fot.Paweł Waga

HB: Na początku rzeczywiście o tym myślałam, ale w pewnym momencie bardzo zależało mi, żeby się, po prostu, zdystansować. Cały czas dążyłam do perfekcji i zdałam sobie sprawę, że jeśli sama zagram w tym filmie to może mnie to zgubić. Pewnie z punktu widzenia osoby z zewnątrz wydaje się to dziwne, ale kontrola całego filmu, zwłaszcza przy debiucie fabularnym, jest dla reżysera ogromnym wyzwaniem. Wiedziałam, że aktorka, którą wybrałam, wprowadzi dodatkowe barwy, emocje. Dobrze, że tak się stało, jestem zadowolona z tej decyzji.

 

Drugoplanowym bohaterem filmu jest Lublin. Czy miejsca, w których powstały zdjęcia do filmu mają dla Ciebie jakieś szczególne znaczenie?

HB: Oczywiście, wszystko jest ważne. Chciałam, żeby w moim filmie każdy kadr był plastyczny, ekspresyjny niczym obraz, i myślę, że udało mi się tę kompozycję malarską wprowadzić w przestrzeń trójwymiarową. Lublin jest takim uroczym samograjem, który jako tło idealnie dopełnia poetyckość przekazu. Pokochałam to miasto, w pewien sposób utożsamiam się z nim i zawsze będzie w moim sercu. Do pracy w filmie zaangażowałam mnóstwo Skarbów Lublina w postaci lokalnych twórców – Sztukmistrzów, Rafała Rozmusa, Dziewczęcy Chór La Musica, aktorów Teatru im. J. Osterwy, Pawła Laufra, producenta filmu Piotra Kotowskiego czy grupę wspaniałych wolontariuszy. Każda z tych osób jest niezwykle ważna, stanowiła cząstkę tego filmu. Bardzo dziękuję im wszystkim za pomoc, obecność i kredyt zaufania. Oprócz Lublina, w filmie „wystąpiły” Puławy, wąwóz w Wąwolnicy i Łańcuchów. Park Czartoryskich i Świątynia Sybilla, nad wejściem której widnieje napis: „Przeszłość-Przyszłości”, sprawiły, że wprowadziłam dodatkową scenę, kolejną odpowiedź w tej filmowej układance. Przy okazji, dzięki Agacie Majcher z Puławskiego Urzędu Miasta, poznałam historię Księżnej Izabelli Czartoryskiej, założycielki pierwszego muzeum polskiego, jednej z pierwszych wyzwolonych kobiet, która nie bała się wyjść przed szereg mężczyzn. Jej działalność na rzecz kultury i sztuki wymykała się wszelkim możliwym konwenansom. Była wspaniałą osobowością, niezwykłą kobietą, artystką, pisarką…

fot.Paweł Waga

 

 Często obserwuję ludzi i mam wrażenie, że człowiek, choć mówi się, że stworzony jest do miłości, do bycia z kimś, w gruncie rzeczy jest samotny. A tym bardziej twórca, pisarz czy kobieta, która dodatkowo w tej roli często jest nierozumiana… Świat Irmy kontra stworzone wokół niej postacie i konflikt między nimi – to zabieg celowy. I wszystko, co na nią oddziałuje i wpływa, pozwala na dokonanie się w niej wewnętrznej przemiany, próbę zrozumienia i poznania, podróży w głąb siebie…


I próbę odcięcia się od ludzi…

HB: Ale przecież ona cały czas próbuje z tymi ludźmi rozmawiać. Chce nawiązać bliższą relację z Piotrem, tylko to nie wychodzi. Kiedy siedzi z matką przy stole, ma łzy w oczach, czuje się niezrozumiana, bo widzi ten świat inaczej…

 

Jest nadwrażliwcem, a ten typ tak ma. Wg Ciebie nadwrażliwość pomaga czy przeszkadza w życiu?

HB: Może przeszkodzić i może pomóc, wszystko zależy od człowieka i wyboru odpowiedniego kierunku. Ja raczej w życiu staram się iść drogą, w której ta nadwrażliwość mi pomaga, bo inaczej bym zwariowała. (śmiech)

Geneza imienia Irma prowadzi do korzeni starogermańskich (Irmingarda, Irminhilda, Irmintruda, Herminia etc.) . Imię to współcześnie występuje b. sporadycznie i jest niezwykle niespotykane. Ze znanych imienniczek można wymienić: Irmę Nischke (niemiecką aktorkę), Św. Irmę z Trewiru, Herminię Naglerową (polską pisarkę pokolenia modernizmu) czy Irmę ze snu Freuda. Każdą z tych postaci łączy niezwykła tajemniczość…

Poza tym wszystkim imię to oznacza siłę i wielkość…

 

 

Mówi się, że sen to brama do duszy. Często ją przekraczasz?

HB: Miewam sny, w końcu wszyscy je mamy. To, co nam się śni to codzienne przeżycia. Podczas snu dokonuje się uzdrowienie duszy, wychodzą pewne rzeczy, o których nawet byśmy nie pomyśleli. Sny są zagadką, ale mogą stanowić też odpowiedź. Mają w sobie niezwykłą tajemnicę, są czymś co fascynuje, zadziwia i zawsze będą mnie intrygować.

„Biec w stronę TY” utrzymany jest w konwencji onirycznej, wszystko, co dzieje się „na ekranie” powstaje w głowie Irmy, a to w jaki sposób zostanie odczytane zależy od wyobraźni odbiorcy…

HB: W filmie mamy cztery pory roku i świat Irmy zmienia się wraz z nimi, nabiera barw, choć można odnieść wrażenie, że ich odcienie są lekko przygaszone. Dodatkowo, wielopłaszczyznowa muzyka wprowadza w odpowiedni nastrój, tempo i jego szybkie zmiany, podkreślają bicie serca bohaterki. Można wręcz odnieść wrażenie, że to kamera stanowi oddech Irmy. Do widza jednak należy wybór, czy da się wciągnąć i pobiegnie wraz z nią, nawet jeśli bieg ten okaże się męczący. Każdy inaczej postrzega kolory, odczuwa dźwięki, posiada inną duchowość, indywidualność. Każdy jest wyjątkowy i każdy widzi inaczej. Tak jak Irma, a to jest właśnie jej świat.


Świat ten jednak nie jest tak kolorowy jak kolorowe mogą bywać sny…

HB:To zupełnie tak jak w życiu. Bardzo ważne, żeby film miał swoją atmosferę i dzięki barwom, odpowiednie sceny nabierały charakteru. Atmosfery mogą być różne tak jak nasze stany, emocje, tak jak sny. I choć mój film może wydawać się powierzchownie smutny, to ma w sobie nadzieję – jest promień słońca, który stanowi głównym element całej filmowej układanki.


Czyli jest jednak promyk nadziei w świecie, pełnym paradoksów i niezrozumienia…

HB:Musi być nadzieja, bo zawsze są szczeliny, przez które przedziera się słońce. Artysta powinien zwracać uwagę na to w jaki sposób i o czym mówi, bo właśnie jego zadaniem jest stworzenie tych szczelin. Idea i cel – to promienie przesyłane w kierunku odbiorcy. Muzyka, tempo, rytmy, tak naprawdę wszystko ma w sobie harmonię i pełnię – jest okrągłe jak słońce. Najważniejsze, żeby dostrzec ten promyk i podążyć za nim.


Ty też w ten sposób patrzysz na świat – oczami Irmy, ciągle odwołując się do przeszłości?

HB: Nie… W życiu idę raczej na przód i nie próbowałabym tego postrzegania świata utożsamiać ze mną i z moim podejściem do życia. Sztuka polega na kreowaniu, na wydobywaniu jak najbardziej wyrazistych sytuacji, ludzi i tematów… W końcu przez całe życie musimy być otwarci i czujni. Nie można tkwić w jednym, martwym punkcie, trzeba iść dalej, przed siebie, z podniesioną głową i słuchać rad innych ludzi.


Jednym słowem – biec?

HB: Może nie biec, ale iść na przód i szukać promieni słońca!

Dziękuję za rozmowę, K.Ole

 

3,787 total views, 3 views today

Dodaj komentarz

Why ask?