Wywiad z Elżbietą Pankiewicz

 

Kiedy tak naprawdę zaczyna się prawdziwe życie?

Chociaż dawno już nie chodzi do szkoły, swoją energią i pomysłami mogłaby obdzielić co najmniej kilka dwudziestolatek. Elżbieta Pankiewicz nie wie co to nuda i bezczynność. Ciągle w ruchu i gotowości do nowych wyzwań. Działanie to jej naturalne środowisko,
w którym czuje się najlepiej. Maluje, prowadzi warsztaty plastyczne – a dla nas znalazła czas, żeby opowiedzieć o tym, że zawsze trzeba wierzyć w lepszą przyszłość…..i robić wszystko, żeby pomóc szczęściu…..

Anioły – według większości mitów i religii – to nieokreślone byty, które na różne sposoby wspierają i kibicują działaniom człowieka. Wyraz anioł pochodzi od greckiego słowa ἄγγελος (ángelos) – oznaczającego „posłańca”.

No właśnie – kiedy tak naprawdę zaczyna się prawdziwe życie? Niektórzy mówią, że po 30–tce, niektórzy, że dopiero po 50-tce? Czy warto w ogóle robić takie rozróżnienia?

Etapy życia, o których mówisz, to przede wszystkim różne oczekiwania w stosunku do siebie, innych ludzi i losu. Po 30-tce jest wciąż ogromna niecierpliwość i ambicja, później stopniowo przychodzi wyciszenie, na wiele spraw zaczynamy patrzeć z innej perspektywy, spokojniej i bez zbędnych emocji. Po 50-tce natomiast rzeczywiście życie staje się pełniejsze. Przez te wszystkie lata każdego dnia uczymy się czegoś nowego o życiu, a jednocześnie mamy wspaniałą świadomość, że wciąż jeszcze tyle przed nami… .  W życiu tak już jest, że każdy z nas musi przejść wszystkie „etapy choroby”  i to jest właśnie najpiękniejsze.

Patrząc na Ciebie zastanawiam się kiedy znajdujesz czas na odpoczynek? Czy masz jakiś sprawdzony sposób na podładowanie baterii? Wiem, że siedzenie i oglądanie telewizji nie jest tym, co lubisz najbardziej.

Chyba rzeczywiście nie jestem typem telemaniaczki (śmiech). Właściwie to chyba nie jestem przyzwyczajona do odpoczynku, choć od jakiegoś czasu, staram się nieco dłużej spać i już nie zrywać się skoro świt. Grunt to dobra organizacja. Mój każdy dzień jest dokładnie zaplanowany – wstaję rano i już wszystko mam poukładane. Rodzina często śmieje się, że „generał od rana rządzi”. Coś w tym jest….

Odpoczynek natomiast przychodzi pod koniec dnia, wraz z satysfakcją, że udało mi się zrealizować rzeczy, które sobie na dzisiaj zaplanowałam. To zresztą niestety krótka satysfakcja, bo zaraz i tak obmyślam co dalej…– taka karma.

Podładowanie baterii? Staram się sporo czytać, choć przyznam się szczerze, głownie kiedy jadę autobusem do i z pracy. To ładnych kilka kilometrów, więc nie jest źle. Kiedy czuję się naprawdę zmęczona lubię też ” tak po prostu” wyjść do wspólnego ogródka przy budynku, w którym mieszkam, podlać kwiatki, popielić lub posadzić coś ładnego. To mnie odpręża i pozwala skupić myśli na tu i teraz.

Jesteś typem Zosi Samosi, czy czasami zdarza Ci się jednak prosić kogoś o pomoc?

Oj prawdziwa Zosia Samosia ze mnie i już chyba tak zostanie… . Oczywiście czasami brakuje mi jakiejś konkretnej wiadomości, np. jak zrobić papier-mâché, jakiego kleju użyć, żeby się trzymało, kiedy urodził się Chagall…. Ale od czego są dzieci i Internet (śmiech) – wzajemnie sobie pomagamy.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z Aniołami? Skąd wziął się pomysł, aby malować Anioły, a nie na przykład słodkie obrazki lub przysłowiowe „jelenie na rykowisku”, które mogłabyś sprzedawać turystom na Starym Mieście w Warszawie?

Moje życie długo biegło tradycyjnymi torami – młodość, małżeństwo, dzieci. Mieszkanie w Warszawie, ciekawa i dobrze płatna praca w dekoratorni Smyka (duży sklep w centrum Warszawy). Potem lata 80-te – decyzja i wyjazd na wieś –  20 lat bez uprawiania swojego zawodu, bo na to po prostu nie było czasu. I nagle, niewiadomo jak i skąd, masz 50-lat, życie sprawia Ci niespodziankę i musisz na nowo, właściwie „na już” poukładać swoją codzienność i plany na przyszłość. I wtedy moja przyjaciółka, jeszcze z czasów  dzieciństwa, chcąc pomóc mi znaleźć pomysł na siebie, wymyśliła właśnie Anioły. Są przecież symbolem ukojenia, spokoju, a na dodatek jeszcze nikomu nie zaszkodziły.

Biorę się do pracy. Kupuję książki z najpiękniejszymi aniołami Europy, które stworzone przez mistrzów pędzla fruwają na sklepieniach kościołów i katedr. Zachwyciłam się ich urokiem i gracją. Złapałam bakcyla. Podpatruję, czytam i biorę się do eksperymentowania. Na początku nie było łatwo, ale stopniowo wypracowałam technikę, która do dzisiaj najbardziej mi odpowiada – drewniane podłoże + malowanie + werniks.

W galeriach, sklepach z pamiątkami i w internecie można dosłownie przebierać w najróżniejszych odmianach aniołków – malowanych na szkle, wycinanych z papieru, lepionych z modeliny, rzeźbionych. Twoje są jednak zupełnie inne – wyjątkowe i niepowtarzalne.

Moje anioły nie są bezimienne, każdy z nich ma swój pierwowzór (i to jaki!). Stworzyli je wielcy artyści by cieszyły oczy i dodawały otuchy. Latają dosłownie po całym świecie (śmiech). Można je zobaczyć w katedrze na Wawelu, w Pizie, na sklepieniu katedry poznańskiej i lubelskiej. To raczej nie „aniołeczki” – skrzydełka, buźka, biała sukienka. Moje anioły nie zawsze są ładne i milutkie – mają swoje charaktery. Niektórzy wybierając „swojego anioła” szukają właśnie tych najbardziej wyrazistych, wręcz drapieżnych. Ale to oczywiście bywa rożnie. Każdy ma inne wyobrażenie o estetyce i szuka tego, co mu najbardziej odpowiada. Z tym nie ma co dyskutować.

Malowane przeze mnie anioły znacznie różnią się od siebie, ponieważ wyznaczono im   odmienne zadania – niektóre eskortują dusze do nieba, inne służą rodzinie niosąc jej spokój, opiekują się dziećmi, niektóre zaś są wszechwiedzące i wszystkowidzące, a te ogniste – strzegą przed pożarem i innymi nieszczęściami.

Wybrałaś bardzo pracochłonną i skomplikowaną metodę pracy. Wymaga dużo czasu i wręcz „anielskiej” cierpliwości. Najpierw wycinanie w drewnie , malowanie……

Trzeba włożyć mnóstwo pracy, by anioł zdobył „papiery anielskie”, mógł służyć ludziom i cieszyć ich oczy. Mam kilka szablonów, według których wycinam drewnianą formę. Sklejkę najpierw trzeba dokładnie wyszlifować i przynajmniej 4 razy zagruntować, na tzw. ”gładź”. Potem już tylko przyjemna praca, czyli malowanie (zwykle używam farb akrylowych). Na farbę stosuję kilka warstw werniksu, który po wyschnięciu tworzy charakterystyczne spękania postarzające moje anioły, ale to niestety jeszcze nie koniec. Nakładam patynę, potem kilka godzin czekam aż anioł wyschnie i dla ostatecznego efektu nakładam jeszcze werniks bursztynowy. Anioł gotowy…uff rzeczywiście jest trochę roboty….

Anioły które wychodzą spod Twojej ręki są różnej wielkości, mają różne kolory, kształty. Każdy z nich ma swoją historię i znaczenie.

To prawda, anioły są różnej wielkości, od 20 cm do 40 cm. Natomiast kolory i detale to kwestia mojego nastroju i wyobraźni. Oczywiście mam kilka modeli i wzorów aniołów, ale właściwie nie ma dwóch identycznych „egzemplarzy”. Jedne anioły lubię bardziej, inne mniej. Niektóre są komercyjne, inne rzadziej znajdują nabywców. Moimi faworytami są te „nieanielskie” – np. anioł mądrości – anioł wszechwiedzący. Zainspirował mnie anioł namalowany na sklepieniu kaplicy na zamku w Lublinie. Z jego skrzydeł w rożne strony świata nieustannie patrzy kilkanaście par oczu. Jest niepowtarzalny – ma w sobie coś z kultury wschodu, jego przepychu i bogactwa, jest oryginalny i egzotyczny. Niektórzy jednak czują się niepewnie kiedy patrzy na niego anioł, przed którym nic się nie ukryje (śmiech).

Lubię mocne kolory – moje anioły niosą radość na czerwonych, niebieskich, żółtych skrzydłach. Czasami, kiedy mam ochotę namalować anioła zupełnie innego niż dotychczas, sięgam po nowe wzory – a wraz z nimi przenoszę się do Pizzy, Florencji, Moskwy czy Białegostoku.

I najważniejsze pytanie – gdzie można obejrzeć Twoje Anioły?

Nigdy nie zabiegałam o to, aby moje anioły stały na półkach sklepowych. Nie potrafię „produkować aniołów”, jest ich stosunkowo niewiele, ponieważ w malowanie każdego wkładam serce i wysiłek. Swoje anioły pokazuję na giełdach sztuki, kiermaszach i innych podobnych wydarzeniach. Największy „ruch” to oczywiście okresy przedświąteczne, kiedy ludzie mają więcej czasu dla siebie i rodziny.   Przede wszystkim jednak anioły krążą wśród moich znajomych. To u nich pięknie się prezentują, jest to najlepsza i najskuteczniejsza reklama. Cieszy mnie, że krąg wielbicieli aniołów stale powiększa się. Okazuje się, że ludzie sami mnie znajdują – każdy anioł opatrzony jest moją wizytówką i nie ma problemu ze skontaktowaniem się ze mną.

O kilku lat prowadzisz zajęcia plastyczne dla dzieci i młodzieży. Wsiadasz w autobus i po 30 minutach…..

Jestem w Okuniewie, 25 km na wschód od Warszawy. Małe miasteczko z 470-letnią tradycją. To tu do szkoły podstawowej chodziły moje dzieci, ponieważ kiedyś mieszkaliśmy dziesięć kilometrów dalej w Kątach Goździejewskich II. Kilka lat temu wróciłam w te rejony, aby rozpocząć swoją przygodę i pracę z dziećmi. Stało się tak, i co do tego nie mam wątpliwości, ewidentnie za sprawą aniołów, o czym świadczą zdarzenia sprzed kilku lat.

Wtedy to, już od jakiegoś czasu mieszkaliśmy ponownie w Warszawie. Szukałam pracy, nawet nie marząc, że będzie to praca w moim zawodzie. W tym samym momencie w Okuniewie tworzył się Dom Kultury, pilnie potrzebowali instruktora plastyki … znajomi polecili mnie nowemu dyrektorowi… i tak oto zaczęła się moja przygoda, która trwa do dzisiaj. I czyż to nie jest robota aniołów – zrozumiałam wtedy ich moc.

Byłam szczęśliwa, ale też nie było wcale łatwo. Na początku musiałam opracować „bojowy” plan działania i bardzo dużo się uczyć (śmiech). Okazało się, że najprościej będzie podzielić dzieci na grupy wiekowe  i obserwować jak radzą sobie z konkretnymi zadaniami. Na szczęście strategia sprawdziła się i potem było już lżej (śmiech). Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, bo dzieci mają to do siebie, że bardzo szybko się nudzą, a każde zajęcia zaczynają pytaniem „co dziś robimy”?

Zawsze jak do Ciebie dzwonię, a Ty jesteś akurat w pracy, nasza rozmowa jest poważnie utrudniona – dzieci robią tyle szumu, krzyku i zamieszania, że prawie nic nie słychać…. . Czy praca z dziećmi nie męczy Cię?

Praca z dziećmi i młodzieżą daje ogromną satysfakcję, ale oczywiście potrafi dać nieźle w kość – bo hałas, bo wszystkie dzieci chcą mówić jednocześnie (tu przoduje grupa 5 – 7- latków). Krótko mówiąc trzeba mieć oczy wokół głowy i przede wszystkim mnóstwo pomysłów! Najmłodsi moi podopieczni mają 4 lata, najstarsza grupa to już młodzież w wieku gimnazjalnym. To zupełnie inne światy i inne potrzeby. Nie można zostawać z tyłu, trzeba nadążać… . Szczególnie lubię pracować z najmłodszą grupą, bo dzieciaki chętnie angażują się w zajęcia, a widząc efekty swojej pracy są autentycznie szczęśliwe i ogromnie dumne. To mnie mobilizuje i z nawiązką rekompensuje nawet te hałasy i krzyki.

Twoja działalność w Domu Kultury nie ogranicza się do prowadzenia zajęć
z młodzieżą. To chyba bardzo przyjemne, kiedy doświadczenia i umiejętności można przekazać innym i jeszcze wychodzą z tego fajne rzeczy.

Tak się składa, że moi dwaj dyrektorzy to młodzi ludzie, dopiero po trzydziestce. Jestem dumna, że chcą mnie słuchać i korzystać z mojego doświadczenia. Planując kolejny wernisaż, zajęcia w Domu Kultury czy spektakl teatralny siadamy i spokojnie rozmawiamy jak działać, żeby wszystko poszło ok. Oczywiście czasami inaczej widzimy pewne szczegóły, ale na szczęście najważniejszy jest dla nas efekt końcowy – każdy bierze się za swój „kawałek pracy” i nie ma miejsca na spory. Miło jest pracować z ludźmi, czuć ich sympatię i szacunek.

Anioły, obrazy, praca z dziećmi w Domu Kultury, rodzina…. skąd bierzesz tyle siły i energii, żeby połączyć wszystkie te zajęcia i jeszcze do tego nie zwariować?

Pracowitość – to podstawowa cecha, którą wyniosłam z domu rodzinnego gdzie zawsze było coś do zrobienia. Mój ojciec przyzwyczaił mnie i moje siostry, że nie ma nic za darmo – chcesz pieniądze na kino, najpierw podlej ogródek, chcesz nową sukienkę, przynieś świadectwo z samymi piątkami.

Lubię pracę. Zarówno tę koncepcyjną, jak i tę zwykłą, domową. Uważam, że praca jest „dobra na wszystko” – wyzwala pozytywną energię, a kiedy trzeba pozwala zapomnieć o tym co złe. Nie powiem nic odkrywczego –  im więcej mamy zajęć i wyzwań, tym lepiej potrafimy się zorganizować i łatwiej nam znaleźć czas na wszystko – szczególnie na to, co sprawia nam przyjemność.

Wszystkim, co robisz pokazujesz, że w każdym momencie życia można osiągnąć „sukces” – czyli to, co sprawia nam przyjemność i zadowolenie, powoduje, że czujemy się spełnieni. Jakie są Twoje marzenia?

Nigdy nie myślałam o moim życiu w kategoriach sukcesu czy porażki, ale rzeczywiście jestem teraz na takim etapie życia, kiedy mogę powiedzieć z ręką na sercu, że czuję się spełniona. Życie przyniosło mi dużo radości, ale również i niemało przykrych, a nawet dramatycznych momentów. Teraz czuję wewnętrzny spokój i poczucie, że wszystko w moim życiu nareszcie poukładało się i może być tylko lepiej (śmiech).

Moje marzenia są bardzo prozaiczne i całkiem zwykłe – chciałabym dla swoich najbliższych zdrowia i chwil prawdziwego szczęścia. To jest najważniejsze. Inne rzeczy…? Kawałek Europy udało mi się zobaczyć, przeżyłam naprawdę piękne chwile, ale teraz o nieznanych zakątkach świata wolę poczytać lub posłuchać. Dalekie podróże już mnie nie pociągają. Lubię za to jeździć po Polsce. W różnych częściach kraju mam wielu przyjaciół, rodzinę i znajomych, których uwielbiam odwiedzać, a potem„w zamian” przyjmować u siebie w Warszawie. Sprawia mi to ogromnie dużo radości.

W życiu każdego z nas zdarzają się momenty kiedy nie wszystko idzie tak jak byśmy tego chcieli. Łatwo wtedy poddać się, a każdą zmianę odrzucać jako groźną lub niemożliwą do przeprowadzenia. Dla Ciebie zmiany, nawet dość radykalne, to nie pierwszyzna. Jak wytłumaczyć sobie, że zmiana może nie zawsze jest prosta, ale bardzo często wychodzi nam na dobre?

Chyba nie ma człowieka, który nie miał w swoim życiu spektakularnych wzlotów i twardych upadków, lepszych okresów i czasów, o których najchętniej by zapomniał. Nie jestem oczywiście wyjątkiem, podobno jednak nic nie trwa wiecznie i tego staram się trzymać. Wierzę, że wcześniej czy później „po burzy wzejdzie słońce” i sami możemy zmienić swoje życie na lepsze.

Dobrze również, kiedy w trudnych momentach mamy przy sobie sprawdzonych przyjaciół, którzy bez emocji potrafią podpowiedzieć właściwe rozwiązania. Czasami oczywiście wydaje się nam, że nie damy już rady, że nie mamy żadnych ruchów, wyjścia z sytuacji. To na szczęście zwykle jest jedynie nasze czarnowidztwo. Byle do przodu, byle z wiarą, a czas i „zaangażowanie” się w coś (niechby to było coś małego na początek) sprawi, że powolutku można wrócić do życia. Mija czas, coraz lepiej organizujemy się w nowych sytuacjach i coś się dzieje…. Okazuje się, że pokonane przeszkody odmieniły nasze życie i to o dziwo na lepsze. Poczułyśmy swoją siłę i mądrość. Okazało się, że to „co nas nie zabije, to nas wzmocni” – ale niestety jest też jeden minus. Zmiana zależy tylko od nas – nikt za nas nie weźmie się z życiem za rogi. To „mądrości” stare jak świat, ale póki działają, trzeba się ich trzymać.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu? Przyjaciele, praca, rodzina, miłość….?

Byłoby cudownie gdyby każdy mógł mieć serdecznych przyjaciół, pracę, która daje satysfakcję, zgodną i kochającą się rodzinę, no i miłość – unoszącą się ponad tym wszystkim. Niestety bardzo niewielu ludziom wszystko to dane jest „w całym pakiecie”.        Trzeba starać cieszyć się tym, co mamy, czerpać z życia radość i szczęście. Jeśli miałabym jednak wybierać, to najważniejsza jest w moim życiu rodzina. Tak miło patrzeć na uśmiechnięte, radosne twarze moich córek. Stale im powtarzam, że jeśli one będą szczęśliwe to ja również. Na razie nie bardzo mi wierzą (śmiech), ale takie uczucia przychodzą w wiekiem i doświadczeniem… .

Dziękuję za rozmowę.

 

Z Elżbietą Pankiewicz rozmawiała na prośbę Kobiecych Pasji Justyna Pankiewicz (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa).

3,768 total views, 1 views today

One thought on “– Pomóc szczęściu

  1. Witam,
    Szukam koleżanki z młodzieńczych lat. Nazywa się Paulina Pankiewicz. Kiedyś mieszkała w Kątach Goździejewskich. Wiele lat temu spotkałem Ją nad jeziorem Dłużek. Pozdrawiam serdecznie.

Dodaj komentarz

Why ask?