„(…) On jak wicher zwinny na polu
Pędzi między częściami ciemnego boru
Wolność szczęściem jest jego
W świecie tym nie brak mu niczego (…)”

„Marzenie” źródło

Wywiad z Moniką Krokosz-Perkowską

Od dawna śnił o szaleńczym galopie, o tarzaniu się w piasku, o zapachu wiosennego wiatru, o skubaniu soczystej trawy……., aż w końcu przyszedł ten wyjątkowy dzień, zobaczy ją i spróbuje, ale czy będzie taka jak we śnie, czy jest naprawdę zielona , czy choćby przez chwilę poczuje zapach wolności?

Moniko dlaczego ratujesz konie?

Pragnę im ofiarować odrobinę szczęścia i wolności, zasłużyły na to. Przez wiele lat pracowały ciężko na Torze Służewieckim, nigdy nie galopowały po łące i nie jadły zielonej trawy. Większość czasu spędzały w stajni, a jedyną ich rozrywką były wyścigi, do których zmuszali je ludzie, dając w zamian pełną miskę, siano, liczne urazy, a na koniec rzeźnię lub sprzedaż w inne mało przytulne miejsca.

Gdzie sprzedawane są konie z wyścigów?

Podczas aukcji większość służewieckich koni jest masowo skupowana przez handlarzy z Kazachstanu, którzy zmuszają je do morderczego biegu, podczas którego narażone są na liczne obrażenia wewnętrzne i zewnętrzne. W Polsce podczas wyścigów biegają maksymalnie na 3 kilometry, a tam nawet na 25 km. Jeśli nie przetrwają, są po prostu zjadane, co jest zresztą związane z kazachskimi tradycjami. Mimo tego, że konie są w tym kraju darzone szacunkiem i śpiewane są o nich pieśni, to i tak konina odgrywa ważną rolę w codziennym menu.

Część koni z trudnymi do wyleczenia urazami trafia do rzeźni lub jest wysyłana do Włoch. W ciężarówkach brak picia, jedzenia i przestrzeni, transporty często są przepełnione. Niewiele zwierząt jest w stanie przeżyć w takich warunkach. Giną zarówno stare jak i młode.

Są jednak wśród nielicznych aukcyjnych koni szczęściarze, którzy trafiają w ręce pasjonatów, a ci przywracają koniom poczucie godności i zapewniają zasłużoną wcześniejszą emeryturę.

W jaki sposób pomagasz końskim emerytom?

Pomagam na niewielką skalę, bo ograniczają mnie finanse. Wykupiłam ze Służewca jedynie jednego konia Norvina, a moja koleżanka Ania, z którą prowadzimy hotel odzyskała z wyścigów dwa konie. Są młode , więc trudno nazwać je emerytami, choć biorąc pod uwagę ich sportową przeszłość, można powiedzieć, że przeszły na bardzo wczesną emeryturę…

Są po licznych kontuzjach, mój miał zerwane ścięgno, jeden z koni Ani ma chore stawy, drugi ma problem z łopatkami i jest w trakcie diagnozy. Leczymy wszystkich naszych podopiecznych, oczywiście po wcześniejszej zgodzie właścicieli. Jest pod naszą opieką koń, który musi mieć na noc zakładane specjalne ochraniacze z magnesami, żeby nie puchły mu nogi.

Czy trudno jest socjalizować konia wyścigowego?

Niektórzy myślą, że te konie są niespokojne i trudne do ułożenia. Jednak wystarczy dać im trochę spokoju, otoczyć troską i pozwolić paść się na łące, a one odwzajemnią się łagodnością i cierpliwością. Poza tym fachowa opieka weterynaryjna, jaką zapewnia Ania w cudowny sposób uzdrawia każdego podopiecznego.

Dlaczego zdecydowałaś się założyć hotel dla koni?

Ania zwiedziła wiele pensjonatów w poszukiwaniu najlepszych warunków, ale zawsze było coś nie tak. Właściciele hoteli, nastawieni głównie na zysk, nie dbali dostatecznie o właściwą opiekę i jakość karmy dla koni. Złe żywienie doprowadzało do wielu schorzeń i zmniejszało sprawność zwierzaków. Były też problemy z czystością boksów oraz z dostępem do padoków i świeżej trawy.

Ja zwiedziłam tylko dwa pensjonaty – pierwszy był zbyt daleko od Warszawy i w związku z tym miałam problemy z dojazdem, w drugim z czasem pogorszyły się warunki; do tego mój koń był ciągle chudy…

W związku z tym, że nie udało nam się znaleźć idealnego miejsca, postanowiłyśmy same zorganizować hotel, w którym konie będą się czuły bezpiecznie i zostaną otoczone fachową opieką. Udało się. Działamy w Borzęcinie Małym, który jest zaledwie 15 kilometrów od Warszawy w sąsiedztwie Puszczy Kampinoskiej.

Zadowolone miny naszych podopiecznych, świeże powietrze, bliskość puszczy, a w niej przepiękne ścieżki leśne i obecność dzikich zwierząt: saren, dzików, bażantów, lisów i łosi jest dla nas nagrodą za pracę jaką włożyłyśmy w zorganizowani raju dla koni.

Na jakie przeszkody natrafiasz?

Największą przeszkodą w działaniach jest brak dostatecznej ilości pieniędzy. Zainwestowałam wszystkie moje oszczędności. Ania również przeznacza, to co zarobi na konie, na szczęście mamy niewielki dopływ gotówki od właścicieli pensjonariuszy.

Hotelu nie prowadzimy dla zysku tylko z powodu miłości do koni, chcemy żeby zarówno nasze, jak i konie naszych znajomych były tutaj szczęśliwe.

Na co dzień zdarzają się również inne końskie problemy, związane ze zdrowiem podopiecznych oraz z ich różnorodnymi charakterami, są wśród nich ciepłe miśki, uparciuchy i rozbrykane dzieciaki, a my musimy to całe towarzystwo okiełznać i zachęcić do zgodnego przebywania na padoku. Czasami interweniujemy i godzimy rozbrykane towarzystwo.

Jak wygląda codzienna praca w stajni?

Prawie codziennie to bywa jedynie Ania, która mimo dwóch posad weterynaryjnych i jazdy konnej na Torze Służewieckim, znajduje czas na rozwijanie naszej inicjatywy. Pomaga nam jej tata, który przez pięć dni w tygodniu podjął się pełnienia obowiązków stajennego. Ja przyjeżdżam w weekendy, raz lub dwa razy w tygodniu (jak się uda) i w każdy wolny dzień, bo moja praca zawodowa i brak samochodu uniemożliwia częste wizyty w stajni.

Dzisiaj pracujemy do 21-ej, bielimy ściany, odświeżamy boksy, adaptujemy pomieszczenia dla koni . Musimy również zapewnić 3 razy dziennie karmienie, wyprowadzanie na łąkę, usuwanie odchodów i zanieczyszczonej słomy z końskich boksów, czyszczenie koni, a na końcu, największa przyjemność – jazda terenowa.

Pracujemy ciężko od kwietnia, a wszystko po to, żeby stworzyć idealne warunki dla hotelowych gości. Na razie zamieszkało 5 koni, są to zwierzaki głównie znajomych. Niedawno dojechał nowy pensjonariusz, który czuje się tutaj jak w domu, nie widać po nim zdenerwowania, najwyraźniej podoba mu się łąka i nowi koledzy.

A co tu robi kucyk? Jakoś nie posuje do końskiej arystokracji.

Z tym kucykiem jest bardzo ciekawa historia. Jest szkolony do jazdy rodem z Dzikiego Zachodu, typu western. Zakładane ma specjalne kowbojskie siodło. Jeśli jeździec chce cofnąć się, to musi nogi przed siebie wyciągnąć , a jak chce się zatrzymać to musi powiedzieć „wow”.

Jest pewien problem, jak ktoś zobaczy takiego śmiesznego konia w terenie i powie przez przypadek „wow” to ten maluch gwałtownie zatrzymuje się i można wtedy łatwo z niego zlecieć. Ciekawe jest również to, że kucyk nauczył się jazdy pod siodłem w wieku 15 lat i od 3 lat wozi „kowbojów”.

Od jak dawna pasjonujesz się jeździectwem?

Koniarą jestem od dziecka. Gdy miałam 12 lat wujek, który był dyrektorem stadniny koni, zaprosił mnie pewnego razu do siebie. Wtedy pierwszy raz siedziałam w siodle i już wiedziałam, że będzie to moja pasja. Zapisałam się do klubu jeździeckiego, w którym za 4 godziny pracy, miałam godzinę jazdy. Moich rodziców nie było stać na pokrywanie wszystkich kosztów, ale ja się uparłam, to była moja desperacja. Wszelkie oszczędności pochodzące ze sprzedaży butelek i makulatury inwestowałam w konie. Później zaczęłam jeździć sportowo na Legii, ale po jakimś czasie powróciłam do jazdy rekreacyjnej. Mimo różnych przeszkód życiowych, nigdy nie chciałam zrezygnować z posiadania i jeżdżenia na koniu.

Dlaczego zapragnęłaś mieć własnego konia?

Ma to związek z pewnym tragicznym wydarzeniem sprzed wielu laty. Jeździłam w klubie, w którym był koń Don Bazilio, bardzo go lubiłam i pragnęłam go mieć na własność. Pewnego razu, gdy konie wracały z Mazur z tzw. wczasów w siodle, podczas transportu uszkodził sobie kopyto i po długim pobycie w klinice wrócił do stajni, niestety ze zwichrowaną psychiką. Ludzie zaczęli się go bać. Zaproponowałam właścicielowi, że pomogę wyleczyć traumę tego konia i ułożę go. Ale ten zażądał za pomoc pieniędzy. Tak bardzo zdenerwowała mnie interesowność właściciela, że przez jakiś czas przestałam tam przyjeżdżać. Jednak, gdy wróciłam po dłuższej przerwie okazało się, że koń został sprzedany do rzeźni tylko dlatego, że sprawiał kłopoty i zrzucił jednego jeźdźca – był to podobno poważny wypadek. Ale karanie śmiercią konia było zupełnie niepotrzebnym aktem bezduszności.

Bardzo żałuję, że nie byłam na tyle zdeterminowana, żeby mimo nieprzychylnego podejścia walczyć o tego konia, bo było warto. Miałam wtedy 15 lat i brakowało mi doświadczenia. Bardzo to przeżyłam. Po tym wydarzeniu już wiedziałam, że chcę mieć własnego wierzchowca, któremu uratuję życie i zapewnię dobre warunki .

Jaki był Twój pierwszy koń?

Epos to straszny uparciuch i rozrabiaka. Jak był źrebakiem traktowano go jak maskotkę, a gdy podrósł stał się nieznośny, jak rozpuszczone dziecko. Nikt z nim nie pracował, doszedł do tego jego trudny charakter….., ale ja lubię wyzwania – wykupiłam go i zaopiekowałam się nim. Niestety miał na sumieniu wiele wykroczeń i swoim zachowaniem doprowadzał do rozpaczy właściciela pensjonatu, w którym go trzymałam. Spryciarz uciekał z każdej zagrody, dosłownie wypełzał na czworaka jeśli nie było innej możliwości, nawet zabezpieczenia podłączone do prądu nie były dla niego przeszkodą. Był bardzo niezależny, a jego poczucie wolności urosło niemal do rangi legendy. W końcu wszyscy stracili do niego cierpliwość i odmówiono mi przetrzymywania go w hotelu.

Wysłałam Eposa na wieczne wakacje do wujka mojego kolegi. Ma tam cudowne warunki, dużą łąkę, dobrą opiekę, a co najważniejsze odnalazł w pełni odwzajemnioną miłość swojego życia. Nie mogę wprost oczu oderwać od końskich pieszczot i uczuć jakie sobie nawzajem okazują ci końscy kochankowie.

Dzięki temu niesfornemu koniowi poznałam Anię, leczyła jego pogryzione rany, autorstwa pewnego kucyka, który uczepił się zębami powieki jego oka. Być może usiłował wychować tego mojego źrebaka, ale i w ten sposób nie zmniejszył jego nieobliczalnego temperamentu.

Po Eposie zaczęła się przygoda z Norvinem , którego leczyłam ponad rok, zanim mogłam na nim jeździć. Teraz jest dobrym wierzchowcem i chętnie wyrusza ze mną na przejażdżki po lesie.

Masz jeszcze inne pasje?

Kocham duże i ciężkie motory, bo są dla mnie symbolem wolności i niezależności. To jest namiastka życia bez ograniczeń…… Nie mam jeszcze własnego, korzystam z uprzejmości znajomych. Za to posiadam profesjonalny strój motocyklisty. W najbliższym czasie zamierzam zrobić prawo jazdy na motor i to będzie mój pierwszy krok , kolejnym będzie zakup motoru i podróż, najpierw do Austrii na międzynarodowy zlot motocyklistów, a później w siną dal, daleko przed siebie, w poszukiwaniu przygody i wolności.

Co Ci się najbardziej marzy?

Marzę zarówno o motorze jak i własnej stajni z krytą ujeżdżalnią i dużymi łąkami. Jestem pewna, że zrealizuję swoje marzenia.

 

Z Moniką Krokosz-Perkowską miłośniczką koni rozmawiała

Joanna Święcicka-Łyszczarz z Kobiecych Pasji
blog-osobowości

3,015 total views, 1 views today

Dodaj komentarz

Why ask?