Wywiad z Anitą Wesołowską

Anita Wesołowska w radomskim schronisku podczas nakręcania reportażu dla TTV

Spotyka je na ulicy, w lesie, w schronisku, na działkach, przed supermarketem…. Są głodne, brudne, zarobaczone, chore, wystraszone i smutne. Każdy z nich, gdyby mówił ludzkim głosem, opowiedziałby swoją niewesołą historię. Byłaby to opowieść o  wierności i bezinteresownej miłości, która natrafiła na mur obojętności, braku zrozumienia i niechęci, a wielokrotnie również na okrucieństwo i sadyzm. Mimo wielu przeciwności losu Anita stara się zmieniać smutną psią rzeczywistość  bo wierzy, że każda historia może mieć pozytywne zakończenie i że każda psia sierota znajdzie swój wymarzony dom.

 

Anito, opowiedz o swoim pierwszym uratowanym psie?

 

Było to dwa lata temu, w Szydłowcu, podczas Sylwestra. Pewna „szydłowiecka kociara„ znalazła przymarzniętego do ziemi Astiego, wzięła go ze sobą i trzymała na klatce schodowej, bo mieszkanie miała pełne kotów i obawiała się konfliktu między zwierzakami. Gdyby nie jej interwencja pies nie przetrwałby do rana. Zima jest  najgorszą porą roku dla „bezdomniaków”, trudno im przeżyć bez ciepłego schronienia i jedzenia.

Psia wybawicielka zamieściła ogłoszenie na forum Dogomanii i opisała całe wydarzenie. Byłam poruszona tą historią i postanowiłam przygarnąć psiaka, do czasu znalezienia dla niego nowego domu. Zwierzak był w kiepskim stanie, na szczęście młody i szybko wracał do zdrowia. Mieszkał u mnie ponad miesiąc, a w podzięce za opiekę, zdemolował mieszkanie.

Asti pierwszy pies uratowany przez Anitę Wesołowską

Choć miał trudny charakter, to obiecałam sobie, że nie przestanę szukać dla niego rodziny, dopóki nie znajdę „domu ze złotymi klamkami”.

Zgłosiło się po niego wielu chętnych, a wśród nich wspaniała rodzina z Borów Tucholskich. Gdy zawiozłam do nich Astiego, trafiłam na prawdziwe przyjęcie na cześć adopcji. Były torty, toasty i miła atmosfera. Do domu wróciłam obdarowana grzybami i innymi leśnymi skarbami. Dzięki temu psiakowi poznałam przyjaciół na całe życie. Co roku odwiedzam Astiego i spędzam wspaniałe agroturystyczne wakacje w Cekcynie u Pana Czesława. Przy ognisku z rozrzewnieniem wspominam pierwsze chwile naszej znajomości, zwłaszcza to, że dzięki adopcji, pies nauczył mnie geografii i już wiem, że Bory Tucholskie to nie jakieś tam miasto, tylko przepiękny Park Narodowy z zapierającymi dech krajobrazami, czystymi jeziorami i lasami pełnymi dzikiej zwierzyny.

 

Czy ktoś Cię wspiera w poszukiwaniu nowych psich domów ?

 

Wspiera mnie najbliższa rodzina i przyjaciele. Gdy do domu sprowadzam kolejnego psa, rodzice przyjmują zwierzaki z dużym spokojem i tolerancją, a nawet kibicują przy kolejnej adopcji. Na co dzień współpracuję, w ramach założonej przeze mnie Fundacji „Ocalmy od Zapomnienia” , z trójką najlepszych przyjaciół: z Kamilą, Kacprem i Kingą.

Nasze wolontariackie działania na rzecz pomocy psom nie ograniczają się tylko do Fundacji, stworzyliśmy w tym celu stronę internetową Grupy Bezdomniaków Szydłowieckich ,ludzi wrażliwych na psi los. Mamy też swój profil na Facebook’u , gdzie zamieszczamy zdjęcia i historię zwierzaków czekających na adopcję. Dzięki temu wszystkiemu, grono ludzi wspierających nasze działania powiększa się, niemal każdego dnia.

 

Jak powstała Grupa  Bezdomniaków Szydłowieckich?

 

Wszystko zaczęło się naForum Dogomanii , na które trafiłam zupełnie przypadkiem, dzięki rozmowie z pewną „szydłowiecką psiarą”, która opowiedziała o akcji zabierania bezdomnych zwierzaków. W rozmowie padło hasło „dogomania”. Gdy wróciłam do domu, odwiedziłam w internecie to forum miłośników psów. Zaczęłam regularnie uczestniczyć w dyskusjach on-line. Tam też, wśród wielu internautów, poznałam innych szydłowieckich, psich miłośników, z którymi z czasem stworzyłam stałą grupę wsparcia, ratującą zwierzaki.

Anita Wesołowska z psimi przyjaciółmi

Na Forum Dogomanii przeczytałam o „horrorze w Szydłowcu”, czyli  watahach bezpańskich psów włóczących się po ulicach. Fundacja Azylu pod Psim Aniołem, przy wsparciu solidarnych „forumowiczów”, wyłapywała bezpańskie psy i po procesie socjalizacyjnym, przeprowadzanym w domach tymczasowych, psy trafiały do nowych, kochających właścicieli. Nie należy jednak zapominać, że ta jednorazowa akcja Fundacji Azyl  udała się dzięki dużemu wsparciu ze strony „dogomaniaków”, którzy sfinansowali hotele i opiekę w domach tymczasowych oraz przygarnęli wiele zwierzaków.   Niestety nie wszystkie psy znalazły domy. Do tej pory, to już przeszło dwa lata, dwa psiaki: Argo i Marcel mieszkają w psim hotelu, na dodatek na ulicach Szydłowca pozostało jeszcze wiele psich sierot, a o ich los walczy jednie nasza niewielka Grupa Bezdomniaków Szydłowieckich.

 

 

Czy starałaś się uzyskać pomoc ze strony władz miasta?

 

Pisuję regularnie do Pana Burmistrza, nawet opublikowałam w internecie list otwarty adresowany do niego, który w ilościach hurtowych wysyłali zaprzyjaźnieni internauci, na skrzynkę e-mailową burmistrza. W jednym z listów zaproponowałam wprowadzenie wspólnego programu przeciwdziałania bezdomności zwierząt domowych. Niestety burmistrz nie był zainteresowany współpracą z naszą grupą. Opracował program, wymagany ustawą, który  zaopiniowała organizacja pro-zwierzęca działająca poza Szydłowcem i nie znająca lokalnej problematyki.

Mimo wielu niepowodzeń nadal proponuję burmistrzowi różne formy współpracy m.in. stworzenie programów edukacyjnych, poruszających problematykę bezdomności psów.  Adresatami takich akcji edukacyjnych byliby uczniowie szkół podstawowych, bo czym skorupka za młodu nasiąknie……..

Niestety wielokrotnie, i na dodatek bezskutecznie, próbowałam zorganizować spotkanie z burmistrzem i przedstawicielami władz miasta. Ich obojętność i niechęć do działania jest dla mojej grupy bardzo przykra, tym bardziej, że w ciągu ostatnich dwóch lat, okupionych wieloma wyrzeczeniami, znaleźliśmy rodziny dla 58 zwierząt. Efekty mogłyby być jeszcze większe, gdyby rozpoczęła się w końcu konkretna współpraca. Mam jednak nadzieję, że sytuacja zmieni się na korzyść psich sierot.

 

Czy kontakt z mediami pomoże w walce z bezdomnością?

 

Mam nadzieję, że nagłośnienie problemu szydłowieckiej bezdomności, pomoże ludziom zrozumieć cele naszych działań, może znajdzie się

Asti, wśród sfory Anity, podczas wakacji w Borach Tucholskich
Asti, wśród sfory Anity, podczas wakacji w Borach Tucholskich

więcej chętnych do współpracy i już nie będziemy przepędzani podczas przeprowadzania akcji ratunkowych.

Nawiązałam współpracę ze stacją TTV oraz z TVN, a owocem działań był reportaż „Psie Adopcje” oraz udział w programie „Uwaga”.

Emocji przy nakręcaniu reportaży było wiele, niekiedy padały ostre słowa, zwłaszcza wtedy, gdy z rowu wyciągaliśmy starego wilczura z nowotworem łapy. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci bezdusznością ludzi, którzy chorego zwierzaka z domu wypędzili. Nie mogliśmy zrozumieć  jak można pozbyć się swojego czworonoga wyrzucając go na mróz, nie dając wielkich szans na przeżycie. Nie raz widzieliśmy zamarznięte psy leżące przy ulicy – i przykro mówić, ale żadne służby miejskie nie zajmą się nawet uprzątnięciem tych biedaków. Być może jestem niepokorną optymistką, ale mam nadzieje, że dzięki magicznej sile telewizji, następna zima będzie kojarzyła się psom z miłym domem, ciepłą budą i pełną miską.

 

W jaki sposób udaje Ci się zebrać pieniądze na utrzymanie bezdomnych psów?

 

Gdy działaliśmy jako grupa nieformalna, nie mieliśmy mocy prawnej  i żadnego wsparcia, pomagaliśmy tylko tym najbardziej potrzebującym czworonogom, braliśmy je do domów, leczyliśmy, odrobaczaliśmy wydając na to nasze prywatne oszczędności. Jeśli brakowało nam pieniędzy z wielkim bólem serca musieliśmy odmawiać pomocy.

Czasami dostawałam wsparcie finansowe od  internautów zForum „Psi Bazarek” Publikowałam tam zdjęcia ratowanych psów z prośbą o niewielkie darowizny i tak  grosik do grosika, aż uzbierałam pieniądze na karmę i weterynarzy.

Dopiero, gdy zaczęłam działać w ramach organizacji pozarządowej, łatwiej mi zachęcić  do konkretnego wsparcia potencjalnych darczyńców, co oczywiście nie zmienia faktu, że nadal muszę walczyć o każdy grosz.

 

Co poradziłabyś osobom, które chciałyby adoptować psa?

 

Leoś,wieczny-wesołek,-zaadoptowany-przez-rodzine-z-Tarnowa

Najpierw proponuję zrobić rodzinną naradę i zastanowić się jakiego psa szukamy tzn. jakiej wielkości , z jakim temperamentem i w jakim wieku? Warto zastanowić się, jaki prowadzimy tryb życia?  Czy wymarzony pies będzie w stanie sprostać naszym oczekiwaniom, bo przecież wśród psów podobnie jak wśród ludzi są różne osobowości.

Kiedyś zgłosiła się do mnie Pani, która szukała psa niezwykle energicznego, takiego który lubi  wszelkie formy aktywności. Zastrzegła, że weźmie psa, ale niekastrowanego, bo słyszała, że po tym zabiegu zmienia się charakter czworonoga, z energicznego, robi się flegmatyczny i otyły jegomość. Poszłam więc do schroniska i przypadkiem wpadłam na takiego kandydata, który zachowywał się jak dzieciak z nadmierną pobudliwością, taki wieczny wesołek, z niewyczerpanymi pokładami energii . Pracownicy schroniska wykąpali, wyczesali, odrobaczyli i zgodnie ze schroniskowymi normami, wykastrowali psiaka, oznajmiając z dumą przez telefon: „Anita pies gotowy do drogi, jajek brak”.  Załamałam się  – myślałam, że nici z adopcji. Zadzwoniłam do zainteresowanej pani i o wszystkim powiedziałam. Spodziewałam się odmowy. Ku mojemu zaskoczeniu adopcja doszła do skutku. Pieska podwiozła do Krakowa moja znajoma Agnieszka Kowalska – malarka, która już nieraz świadczyła usługę transportową dla „bezdomniaków”. Na miejscu czekała rodzina z Tarnowa, która przywiozła ze sobą plecak zabawek i smakołyków.  Leoś, bo tak dostał na imię owy piesek, stał się pełnoprawnym członkiem rodziny, a na dodatek, wykastrowanie nie zmieniło jego charakteru!

 

Z jakimi kosztami wiąże się adopcja psa?

 

Dla Fundacji  „Ocalmy od Zapomnienia” utrzymanie jednego psa, dla którego organizowany jest dom tymczasowy lub pobyt w hotelu, to koszt około 400zł miesięcznie, do tego dochodzą wydatki, związane z leczeniem, szczepieniami okresowymi, sterylizacją lub kastracją.  Na szczęście mamy również bezpłatne domy tymczasowe J  m.in. mój, Kamili, Kacpra… Cieszymy się jak zgłaszają się do nas osoby, które chcą „tymczasować szydłowiaka”, niestety nie jest zbyt wielu takich chętnych.

 

Czy okres poadopcyjny może być trudny dla nowego właściciela?

 

Zarówno dla adoptowanego psiaka jak i dla nowych właścicieli trudne mogą się okazać pierwsze miesiące wspólnego, domowego życia.  Trzeba mieć dużo cierpliwości, czułości i wyrozumiałości, bo przecież pies nie rozumie ludzkiego języka, a trzeba się jakoś dogadać.

Jakiś czas temu miałam na „tymczasie” bardzo mądrego psiaka, takiego wnikliwego obserwatora, o trudnym charakterze. Już po tygodniu wspólnego mieszkania, gdy chciał wyjść na spacer, przynosił mi buty. Był to pies w typie rasy samojed. Sierść gęsta jak u niedźwiedzia. Było wielu chętnych do adopcji tej piękności.  Znalazłam dla niego dom, wydawało mi się, że najlepszy ze wszystkich możliwych. Z przyszłymi właścicielami długo rozmawiałam i tłumaczyłam, że to doskonały pies rodzinny , niestety nieco niezależny, zakazy i nakazy nie dla niego.  Trzeba wychowywać go bardzo konsekwentnie i cierpliwie. Niestety po miesiącu pies wrócił do mnie, bo socjalizacja okazała się zbyt dużym problemem dla nowych właścicieli. Skarżyli się, że pies wszedł parę razy pod samochód i pogryzł wtrysk paliwa, zdemolował ogród , przeskakiwał ogrodzenie i zachowywał się niespokojnie. A wystarczyłoby więcej konsekwencji w wydawaniu poleceń i egzekwowaniu ich wykonania oraz nieco pielęgnacji gęstej sierści, która jest dobra w chłodne dni, a nie w upały, a jej nadmiar doprowadza do przegrzania psa i wywołuje jego nerwowość.

A zatem przed adopcją zadajmy sobie pytanie, czy zaakceptujemy tymczasowe nieposłuszeństwo psa i czy nie przeraża nas  możliwość pogryzionych dywanów, mebli lub zasikana podłoga?

O psich problemach  informujemy wszystkich zainteresowanych adopcją, tłumaczymy, doradzamy, można do nas dzwonić i pytać, chętnie pomagamy. Nie należy podejmować decyzji zbyt szybko i pod wpływem chwilowych emocji, bo możemy skrzywdzić psa, dla którego kolejne odrzucenie może być ogromnym ciosem i traumą na wiele lat.

 

Dlaczego warto adoptować psa?

 

Ślepy i kaleki Łapek wzbudził sympatię wielu facebookowiczów, a w poszukiwaniu swojego wymarzonego domu przejechał ponad 300 km

Chociażby z powodu metamorfozy jaką przechodzą niechciane i bezdomne psy. Ze smutnych, brudnych, wychudzonych już po miesiącu przemieniają się w wesołe, dobrze odżywione i pełne miłości psiaki. To niesamowite, że taka przemiana jest po prostu wynikiem ludzkiej troski i czułości. Bardzo chętnie dokumentuję takie przeobrażenia,  a zdjęcia „przed” i „po” publikuję na Facebook’u, bo pragnę pokazać szczęście tych adoptowanych „bezdomniaków”. Zwłaszcza wtedy, gdy znalezienie domu na początku wydaje się niemożliwe z powodu wieku psa i licznych chorób. Nie ukrywam, że najłatwiej znaleźć chętnych na młode i małe psy, a takimi starymi rezydentami, przeważnie nikt się nie interesuje, chociaż………

Pewnego dnia, tak jak zwykle, wpadłam jak burza do radomskiego schroniska. Pracownicy dobrze mnie znają, jesteśmy prawie jak rodzina.  Gdy robię „schroniskowy nalot” mówią: „oj będą adopcje, bo Anita przyjechała”. Faktycznie często się zdarza, że zamieszczenie w internecie zdjęć i historii psiego życia, daje prawie 95% szans na znalezienie wymarzonego domu. Ale tym razem adopcja wydawała się niemal niemożliwa.  Pracownicy schroniska pokazali mi, dopiero co przyjętego, psa po wypadku. Został wyrzucony z samochodu, a na dodatek inny samochód przejechał po nim i zmiażdżył łapę. Niezbędna okazała się amputacja. Pech nadal nie opuszczał tego psiaka, parę dni po operacji stracił wzrok. Tak więc, wydawało się wszystkim, że taki kaleki kundel zostanie stałym schroniskowym rezydentem, ale ja jestem uparta i zaryzykowałam. Opublikowałam jego fotki i …..

Pamiętam jak dziś – napisała do mnie dziewczyna, że jej koleżanka chciałaby adoptować tego 3 łapka. (???) KOGO? pytam….” tego psa , co ma 3 łapy i jest niewidomy”. Dosłownie usiadłam z wrażenia. Ten pies miał puszczone w wirtualny świat tylko jedno, „biedne zdjęcie” i opis….

Zadziałało.

Łapek zaistniał w sieci, aby dotrzeć do swojego wymarzonego domu musiał pokonać ponad 300 km. Pół Polski śledziło jego wyprawę po lepsze życie. Miał wielu wujków i wiele cioć, którzy podarowali mu możliwość dojechania do domu. Na apel:  „3 łapek zbiera na podróż do domu na święta”, odpowiedziało wiele osób, a szczególnie Jedna – Pan Tomek z LublinaJ, który zadzwonił do mnie i oznajmił, że może zarówno sam psa zawieść, jak i opłacić mu transport, a była to kwota ok. 600zł !!!

I tak ślepy trzy łapek, 19 grudnia 2010 roku pojechał do domu, a jego podróż śledziła społeczność facebookowa, która wiernie mu kibicowała i obsypywała prezentami na nową drogę życia.

Adopcja tego psa była niczym opowieść wigilijna, w której niemożliwe staje się rzeczywistością, a cała historia ma pozytywne zakończenie.

 

Działasz na terenie całej Polski, w jaki sposób dostarczasz psiaka pod wskazany adres?

 

Wpisuję w internecie „transportuj psa” i podaję informację skąd dokąd trzeba zawieźć.  Zgłaszają się chętni do pomocy. Proszę również znajomych kursujących na trasach np. Kraków-Szydłowiec lub Warszawa-Szydłowiec…., czasami sama jeżdżę. Płacę też za transport, są to przeważnie koszty zużycia paliwa. Wystarczy też wpisać zapytanie na psim forum, przeważnie znajdują się chętni. Jest bardzo wielu wspaniałych ludzi, którzy słysząc o adopcji psa, gotowi są przyjść z pomocą.

 

Czy zdarza się, że nie chcesz oddać psa do adopcji?

 

Pierwsza kąpiel Latiki, gdy ją Anita znalazła ważyła zaledwie 12 kilo, sama skóra i kości

Tak było z moim ostatnim nabytkiem Latiką, suczką owczarka w typie Coli. Gdy do mnie trafiła ważyła zaledwie 12 kilogramów, sama skóra i kości, taki szkielet. Znalazłam ją na schodach Urzędu Pracy w Szydłowcu, nie była w stanie jeść, wzięła jeden kęs i padła. Zrobiłam zdjęcia z realu, takiego zabiedzonego psiaka, patrzącego na świat smutnymi oczami. Opublikowałam fotkę w internecie, natychmiast znalazło się aż 6 chętnych, ofiarowujących swoją pomoc i ciepło rodzinne.

Ale moja mama nie zgodziła się oddać Latiki, mimo wielu nieprzespanych nocy i ciężkiej walki o jej życie. Miałam nadzieję, że właśnie taką decyzję podejmie, bo ja nie miałam odwagi prosić o przygarnięcie kolejnego psa, ale w głębi duszy marzyłam, żeby Latika z nami została.

Przeżyłyśmy wiele w jej procesie metamorfozy. Strach o życie, o zdrowie. Na dodatek socjalizacja tej znajdy nie była prostym zadaniem, ale udało się … dopiero po roku. Latika nauczyła cieszyć się wspólnymi wyjazdami, wodą, spacerami i zabawą. Doskonale się odnajduje w psiej sforze i jest wsparciem dla sierot pomieszkujących w moim domu. Poza tym Latika okazała się pomocnym psem w leczeniu lęków starszej suni Tekli, która nie potrafiła w domu sama zostawać: piszczała, sikała, niszczyła meble.

O moim domowym zwierzyńcu i o przygodach suczej sfory zaczęłam pisać na Blogu „Tekla-TU-la-TIKA – mój suczy świat”, bo każdy nowy dzień przynosi wiele niespodzianek i cudownych chwil, o których warto pisać.

 

Lubisz swoją pracę?

 

Mój tata mówi, że jestem „najlepszym psiarzem wśród architektów i najlepszym architektem wśród psiarzy”. Nie nadaję się do pracy w biurze, moim żywiołem jest praca w terenie. Choć jestem z zawodu architektem i to jest moim głównym źródłem utrzymania, to jednak moją pasją są zwierzęta.  Lubię dla nich i z nimi pracować, bo w krótkim czasie widać efekty. Uważam, że dla psich sierot warto zarywać noce, wstawać o świcie, a nawet narażać się na złośliwości i niechęć niektórych ludzi, takich którzy często patrzą na naszą szydłowiecką grupę jak na wariatów.

 

Jak wygląda Twoja codzienna praca w terenie?

 

Przeważnie są to szybkie akcje, wystarczy telefon od znajomych i informacja, że psiaki ktoś porzucił na działkach, lub w rowie leży chory „bezdomniak”, albo że po ulicy włóczy się jakieś bezpańskie zwierzę. Wsiadam wtedy w samochód i jadę. Dzwonię też do mojej grupy wsparcia, bo gdy jest parę osób łatwiej złapać wystraszonego psa. Czasami „poluję” parę dni, śledzę, robię pułapki, rozrzucam jedzenie, czekam, zachęcam…. Nie przejmuję się tym, że jestem brudna, że pada deszcz lub wieje silny wiatr. Nie ważna jest pora dnia i czas jaki muszę poświęcić na akcję. Nie zwracam uwagi na znaki drogowe, bo najważniejsze jest to, żeby złapać takiego włóczęgę.

Kiedyś mieliśmy na pokładzie (w samochodzie) psa, którego planowaliśmy zawieźć  do nowej rodziny, ale tego dnia nie dotarliśmy do celu, bo nagle zobaczyliśmy przy drodze  włóczącego się amstafa.  Zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy akcję ratunkową. Z jego szyi zwisała przegryziona lina. Wyglądał na silnego, niespokojnego, baliśmy się. Pierwszy raz pomyślałam, że wystarczy jeden błąd i pies zagryzie nas. Mimo wielu obaw, podeszłam do niego, a on ze strachu posikał się. Już wtedy wiedziałam, że został przez człowieka skrzywdzony. Pociągnęłam za kawałek dyndającej liny. Ku mojemu zaskoczeniu, pies poszedł bez protestu.  Zdjęłam szalik, przeciągnęłam pod brzuchem psa i załadowałam go do samochodu. Oczywiście bałam się, ale wiedziałam, że trzeba pomóc. Kacper, który mi towarzyszył też się bał ale dzielnie pomagał, a moja mama spytała, czy ten pies nie odgryzie jej głowy? Wiedzieliśmy, że to rasa słynąca z waleczności i agresji.  Zgasiliśmy więc światło w samochodzie, żeby nie było kontaktu wzrokowego z tym drugim psem, bo to mogłoby wywołać agresję u naszej znajdy. Zawróciliśmy do domu.

Okazało się, że choć znaleźny pies nie wykazywał agresywnych zachowań, nikt nie chciał się nim zaopiekować. Na ratunek przybyły dziewczyny z Krakowa, specjalizujące się w tej rasie. Niezbędna była ich pomoc i doświadczenie w układaniu trudnych psów. Niestety pierwsza adopcja skończyła się niepowodzeniem. Ale ja nigdy nie rezygnuję i w końcu po wielu trudach pies znalazł kochającą rodzinę.

 

Jaki był początek Twojej psiej miłości?

 

To wszystko przez rodziców, którzy nie chcieli mi kupić psa. Męczyłam ich, zbierałam po kryjomu pieniądze i marzyłam. Miałam wtedy

kanapowce Anity

zaledwie 12 lat i wiedziałam, że będę miała swojego ukochanego przyjaciela. Dzięki uporowi osiągnęłam swój cel. Była to suczka Befi, skrzyżowanie jamnika szorstkowłosego z gładkowłosym. Moi rodzice nie byli zachwyceni, tym bardziej, że miałam alergię na sierść psów i kotów. Byłam wielokrotnie odczulana, a nawet alergolog kazał pozbyć się psa. I stał się cud, mój organizm odczulił się na sierść czworonogów.

Befi wszystkiego mnie nauczyła, to ona rozbudziła we mnie miłość do psów, była moją wierną przyjaciółką. Niestety odeszła.  Długo płakałam i nie mogłam pogodzić się z jej śmiercią. Gdyby nie sunia  Tekla, która przytulała się do mnie i pocieszała, to bym długo rozpaczała.  Do tej pory mam słabość do psów w stylu Befi, gdy widzę takiego „bezdomniaka”, ratuję go w pierwszej kolejności, zwłaszcza jeśli jest to sunia.

Pochowałam ją na Koniku, tak potocznie nazywany jest Cmentarz Małych Zwierząt „Psi Los”. To takie magiczne miejsce, w którym spotykają  się zwierzęcy żałobnicy, zwłaszcza tydzień przed Wszystkimi Świętymi i podczas Międzynarodowego Dnia Pamięci o Zwierzętach.

Na Koniku panuje wyjątkowa atmosfera, są tam pochowane koty, fretki, szczurki, pieski, żółwie i inne wszelkie domowe zwierzaki. Każdy nagrobek jest inny, są wiatraczki, zabawki, ozdoby, fotografie, wierszyki, drewniane budy, kostki…… Lubię spacerować między zwierzęcymi nagrobkami, ale nie mogę powstrzymać łez, zwłaszcza jak widzę kolejne pogrzeby.

Gdy jestem na Koniku to za każdym razem przypomina mi się historia o psim niebie Katarzyny Winters, która w książce pt. „U kresu tęczy” , napisała że psy, które w swoim życiu zaznały miłości, przechodzą przez Tęczowy Most do krainy wiecznej szczęśliwości. Tylko niekochane i bezdomne, czekają na kogoś kto ich przeprowadzi na drugą stronę, czyli na człowieka, który za życia pomagał zwierzakom.

Niedawno zmarła jedna z „dogomaniaczek”, tak nagle, zupełnie niespodziewanie. Zszokowała swym odejściem całe środowisko miłośników psów. Jednego dnia o 21.20 pisała o swoim tymczasowym podopiecznym na forum, a drugiego dnia był tylko pusty profil – ona odeszła. Jedynym pocieszeniem  jest przeświadczenie, że umarła po to, żeby przeprowadzić na drugą stronę tęczy gromadę tych niechcianych, starych, schorowanych i niekochanych psiaków. Taka osoba, która za życia pomaga i ma serce dla zwierzaków w potrzebie, po śmierci

psie-wakacje

przeprowadza przez Tęczowy Most te niekochane do krainy szczęśliwości.

 

W jaki sposób psy zmieniły Twoje życie?

 

Mam wrażenie, że narodziłam się na nowo. Moje życie „przed” było  inne, pełne beztroski i zabawy. Chodziłam na imprezy, trwoniłam pieniądze na modne stroje, kosmetyki , tipsy….. Natomiast w życiu „po” liczy się  los zwierzaków.  Czasami  nie ważne jak wyglądam i o której godzinie muszę wstać lub iść spać.  Nie żałuję, że nie mam czasu na imprezy lub na kino. Nie przejmuję się, gdy niektórzy śmieją się, gdy dokarmiam psiaki. Nawet nie smucę się, że nie przyznają się do mnie niektórzy starzy znajomi – czas pokazał, że trzeba weryfikować listy kontaktów . Cieszę się, że dzięki psom poznaję wielu wartościowych ludzi i że udaje mi się uratować tak wiele psich istnień. Zmieniło się nawet moje podejście do śmierci, bo świadomość zostania wybawcą i przeprowadzenia niechcianych psiaków przez Tęczowy Most jest dla mnie wyjątkowo pocieszająca. Wiem, że jak odejdę pójdę do psiego nieba, a tam będą mnie witały „rozmerdane ogony”.

Z Anitą Wesołowską założycielką Fundacji „Ocalmy od Zapomnienia” oraz liderką Grupy Szydłowieckich Bezdomniaków, rozmawiała

Joanna Święcicka-Łyszczarz z Kobiecych Pasji
blog-osobowości

 

 

 

4,989 total views, 1 views today

One thought on “– Szydłowiecki anioł

Dodaj komentarz

Why ask?