Zawsze – ilekroć się uśmiechasz do swojego brata i siostry,
zawsze – kiedy wyciągasz pomocna rękę do matki i ojca,
zawsze – ilekroć milkniesz, by innych wysłuchać,
zawsze – kiedy dajesz odrobinę nadziei załamanym….
zawsze wtedy jest Boże Narodzenie!”
(z pamiętnika 16 – latki)
W naszej tradycji – to wszystko co wypełnia dzień i noc wigilijną, ma wpływ na cały nadchodzący rok. Nieraz przecież słyszeliśmy od rodziców, żeby być grzecznym bo wtedy tacy będziemy do następnej Wigilii.
Dorośli natomiast, unikają kłótni i zwad i starają się okazywać sobie życzliwość, zapominają o urazach, zarówno wobec rodziny jak i sąsiadów.
Dzisiaj dosyć wymowny ślad wzajemnych życzliwości pozostał w obrzędzie łamania się opłatkiem. Jest to symbol wzajemnego poświecenia się jednych dla drugich; symbol, który uczy, że ostatnim kawałkiem chleba należy podzielić się z bliźnim.
Tradycja ta ma uniwersalny charakter; obrzędu tego przestrzegają również ludzie będący z dala od wiary. Stół jest bowiem miejscem spotkania najbliższych – by być bliżej siebie nie tylko fizycznie ale i duchowo.
Biały obrus nie tylko świadczy o odświętności, ale i o czystości wzajemnych intencji, o ich szczerości.
Świece na stole przypominają dawne ognisko domowe i ciepło, które mamy wzajemnie dla siebie, a które trzeba wciąż podtrzymywać.
W wieczór wigilijny spróbujemy znaleźć głębsze znaczenie tego, co może tworzyć rodzinę na co dzień, a nie tylko „od święta”…. bo tak na prawdę być tylko raz w roku rodziną – to trochę za mało. Wtedy te wszystkie świąteczne symbole są jak bombki choinkowe – z wierzchu piękne, ale puste w środku, bez treści.
Gdy symbole i zwyczaje są puste, to puste bywają słowa naszych życzeń:.. jakieś tam „pomyślności”.. „zdrówka”…”szczęścia”… czyli – banały!
Nie czuje się drugiego człowieka, nie zna się jego spraw, nie śpiewa wspólnie kolęd…
a do śpiewu potrzeba przecież współbrzmienia i harmonii.
Żadne słuchanie czyjegoś śpiewu, choćby w najlepszym wydaniu, nie zaangażuje serca tak, jak śpiew z bliskimi, bo…. „do śpiewu nie otwiera się tylko ust, ale śpiew otwiera nam serca” – jak pisał w swoim blogu o. Tadeusz Rucinski SJ.
We współczesnej, konsumpcyjnej cywilizacji, która pozwala natychmiast zaspakajać wszelkie potrzeby materialne – doświadczenie oczekiwania i świętowania, zostaje skutecznie zabijane.
Szczególnie w młodym człowieku, uruchamia się potrzeba szukania coraz mocniejszych wrażeń, aż dochodzi do kulminacji wyrażającej się stwierdzeniem: „wszystko już mam”.
Przysłowiowy „placek z kruszonką” na stole, nie jest już elementem tradycji – jest codziennością. Prezent pod choinkę – to tylko jedna zabawka więcej. Dorośli biegają po domach handlowych w poszukiwaniu „czegoś ciekawego”, liczą pieniądze, wycierają pot z czoła i wsiadają w swoje samochody i pędzą dalej, wypatrują po wystawach: „bo jeszcze Jaśkowi nic nie kupiłam”. Przerzucają zabawki na półkach, decydują i wycofują się z decyzji… a potem znów decydują i kupują… „Boże, co ja tu kupuje, Jasiek dostał to przecież w ubiegłe święta”.. itd., itd..
Tak… taki jest teraz Adwent. Czas zakupów i oczekiwania na prezenty, prezenty, prezenty!
Potem przychodzi Wigilia – czas rozdawania prezentów i….. nareszcie!
Boże Narodzenie – czas relaksu po ogromnym wysiłku.
Uff..!
„Święta, święta…. już po świętach” – powiemy w Drugi Dzień Świąt.
***
Powoli ale nieustannie zanika istota tradycji świąt. Coraz częściej spędzamy je – zamiast przeżywać.
Wigilia jak dzień powszedni; zamiast przeżywać je w gronie rodzinnym – rozchodzimy się zaraz po zjedzeniu ostatniego kęsa ze świątecznego stołu i idziemy oglądać telewizję, albo do komputera. Zostaje jedynie matka sprzątająca ze stołu… ot, minął jeszcze jeden dzień….
Zatem: wieczerza to, czy kolacja?
Dariusz Spanialski
2,833 total views, 1 views today