Anna Szepielak

 

Anna Szepielak

ODSŁONA PIERWSZA- wspomnienia

Wśród zakurzonych obrazów z przeszłości dostrzegam Mamę lub Babcię (miłośniczkę Kraszewskiego), które pochylały się nad kolejną czytaną na dobranoc książeczką; widzę siebie i mojego Brata zawzięcie wpatrzonych w popularne wówczas komiksy, nawet podczas posiłku (o zgrozo!); pamiętam również ekscytację, którą czułam, gdy każdego roku w grudniowy poranek budziłam się i uświadamiałam sobie, że właśnie odwiedził mnie Święty Staruszek z długą białą brodą i w czerwonej czapce – rozrywając pakunki znalezione obok łóżka, łapczywie rzucałam się najpierw na czekoladę :), a zaraz potem na książkę, bo zawsze jakaś ukrywała się wśród drobiazgów. I tak zostało mi do dziś- czytanie dobrej wciągającej lektury wymaga odpowiedniej dawki energii w postaci bardzo gorzkiej, rozpływającej się w ustach czekolady. Książki na urodziny, książki na Dzień Dziecka – wtedy sto razy łatwiejsze do zdobycia niż tabliczka prawdziwej czekolady- zapełniały półki w dziecięcym pokoju.

W pierwszej klasie kolejne wspaniałe odkrycie- biblioteka. Długie rzędy kolorowych grzbietów książek kusiły i fascynowały, a najlepsze było to, iż nagle znalazły się w zasięgu moich możliwości. Głód słowa pisanego dostał wreszcie swój żer, ale co ciekawe dopiero wtedy zrozumiałam to, co wie każdy czytelnik- tego głodu nie da się zaspokoić, im więcej się czyta, tym więcej się pragnie.

Czy u Was w szkole też istniała moda na zakładanie specjalnych zeszytów z listą przeczytanych książek? Przestałam ją tworzyć chyba po komunii, przy numerze porządkowym 400.

ODSŁONA DRUGA – wyobraźnia

Jakie były początki? Nie pamiętam. Podobno już jako maluch układałam jakieś wierszyki i piosenki. Potem były wieczorne baśnie wymyślane na gorąco dla mojego Brata, kiedy oboje zamiast spać dawaliśmy się ponieść wyobraźni; później przez wiele lat młodzieńcza „poezja” wyrwana wprost z trzewi nastoletniego buntu i rozpaczy typowo i banalnie złamanego serca, aż w końcu zaczęła się pojawiać proza różnego rodzaju, chowana oczywiście głęboko „do szuflady”. Jedno co mnie dziwi, kiedy to wspominam, to fakt, iż nigdy nie pisałam pamiętnika, choć moda na ten typ zwierzeń królowała wśród nastolatek. Myślę, że nie pociągało mnie opisywanie rzeczywistości, mój nałóg nie polegał na przymusie pisania, lecz na tworzeniu własnego świata. Słowo pisane było i jest do dziś tylko lub aż narzędziem, dzięki któremu mój własny świat, utkany ze słów, może zaistnieć w naszej rzeczywistości.

ODSŁONA TRZECIA – marzenia

Marzenia z lat dziecinnych zawsze mają wpływ na nasze życie. Ta iskra Boża, którą otrzymujemy w darze może być oczywiście różnie wykorzystana – dzieci często marzą, aby zostać piłkarzem, strażakiem, policjantem, naukowcem :) … Jedni zostają później ekonomistami i zarabiają porządne pieniądze, inni stają się jednak strażakami, policjantami i fizykami jądrowymi. Każdy ludzki talent jest inny, ale wszyscy dostają jakąś pulę. Czasem o tym zapominamy, czasem sami upychamy w kąt te marzenia, które wydają się nam kompletnie nieżyciowe i nierealne, bo życie jest twarde i wymaga od nas stąpania mocno po ziemi. Ale kiedy marzenie staje się nałogiem, czasem zwycięża naszą wolę i zmusza nas do poszukiwań…

Przez całe dzieciństwo marzyłam, by zostać aktorką :)- ten zawód zdawał się być doskonałym polem do popisu dla wyobraźni. Rodzice dość długo tolerowali ten absurdalny pomysł, nie protestowali przeciw kółkom teatralnym i konkursom recytatorskim. Posłali mnie nawet na lekcje gry aktorskiej, kiedy zacięta w uporze, tuż po maturze złożyłam papiery do krakowskiej PWST. Na szczęście dla teatrów i siebie złożyłam też papiery na filologię polską, bo werdykt komisji egzaminacyjnej był druzgocący- talent to za mało, osoby nieśmiałe nie nadają się na aktora.

Kiedy dziś o tym myślę, uśmiecham się. Młodzieńcza nieśmiałość znikła bardzo szybko, gdy zetknęłam się z uczniami. „Nauczyciel to nie tylko opiekun, przewodnik i pedagog”- mówiła nam na studiach jedna z profesorek.- „Musi być jak wojskowy i aktor w jednym, musi wykreować samego siebie i trzymać się swojej roli, innej dla każdego zespołu klasowego, zgodnie z jego potrzebami. Bo często od tego zależy ich przyszłe życie”.

Tak więc marzenia pokierowały także moją przyszłością- wybrały dla mnie zawód, który sprawiałby mnóstwo satysfakcji, gdyby nie coraz to nowsze urzędnicze absurdy oddalające nas od naszych uczniów- młodych chłonnych umysłów, które bez ogródek potrafią wykazać obłudę i niesprawiedliwość świata ludzi dorosłych.

ODSŁONA CZWARTA- otworzyć bramy wyobraźni

Stanowczo protestuję przeciw stwierdzeniom, że czytelnictwo upada! Jak świat światem zamiłowanie do literatury nigdy nie było zjawiskiem masowym. Czytelnik- to określenie osoby należącej do swoistej elity intelektualnej; to osoba, która potrzebuje szelestu kartek i zapachu druku nowej książki, jak ktoś inny aromatu świeżo upieczonej szarlotki. Wbrew twierdzeniom wielu ludzi, nawet pisarzy (o dziwo!) brak wielkiego popytu na książki nie bierze się stąd, że młodzi ludzie nie czytają, a programy szkolne każą im zapoznać się jedynie z fragmentami dzieł. To bzdura! Każdy kto jest związany z oświatą doskonale wie, ile lektur uczeń musi przeczytać, wystarczy zajrzeć do informatora maturalnego. To, czy rzeczywiście przeczyta daną książkę czy streszczenie, to już sprawa indywidualna- to właśnie pole do popisu dla polonisty.

Gniewa mnie, gdy generalizuje się, wmawiając społeczeństwu, że młodzi ludzie nie czytają – gdyby to była prawda, skąd w takim razie popularność kółek literackich, pojawiających jak się grzyby po deszczu blogów recenzenckich czy dyskusyjnych klubów czytelniczych? Fakt, że w życiu każdego człowieka nadchodzi taki moment, iż przytłoczony obowiązkami chętniej usiądzie zmęczony przed telewizorem i zaśnie niż sięgnie po rozpoczętą powieść. Ale to tylko małe przerwy- kto raz wpadł w ramiona literatury, już się z nich nie uwolni.

Wszystko, moim zdaniem, zależy od rodziców – czy znajdą w sobie siły, aby poczytać małemu dziecku książeczkę, czy też z westchnienim ulgi włączą telewizor na kolejnym bzdurnym filmie animowanym, gdzie gigantyczny królik pożera gigantycznego chomika. Rodzice mają wtedy chwilę spokoju, ale ich dziecko nigdy nie pozna i nie pokocha napisanej słowem historii Królika i wszystkich jego krewnych i znajomych pogubionych gdzieś w Stumilowym Lesie.

A sprzedaż książek? To temat na zupełnie inne, ekonomiczne rozważania.

Na szczęście wciąż istnieją biblioteki :). I ta myśl mnie pokrzepia. Dowodem na to są e-maile, które dostaję czasem od Czytelniczek mojej powieści- wiele z nich pożyczyło książkę właśnie w  bibliotece lub od znajomej osoby. Ale czytają i to mnie zachwyca. Czemu?

Nadszedł w końcu w moim życiu taki moment, że pisanie do szuflady przestało mi wystarczać. Zapragnęłam nagle otworzyć bramy swojej wyobraźni dla gości. Najpierw oczywiście byli to tylko znajomi i przyjaciele, ale to właśnie oni przekonali mnie, abym spróbowała znaleźć wydawcę dla opowieści o Ewie- trochę szalonej i naiwnej fotograficzce. Muszę szczerze wyznać, że trzeba mieć mnóstwo samozaparcia i wiary we własne siły, aby przedzierając się przez kolejne odmowy, nie zrezygnować. Nie byłam tego świadoma, kiedy wkraczałam na tę ścieżkę.

Mnie podtrzymywał na duchu szczęśliwy zbieg okoliczności- w drugim z kolei wydawnictwie, do którego wysłałam próbkę tekstu, pracowała bardzo miła pani redaktor. Choć odrzucono mój maszynopis, ona udzieliła mi kilku ważnych rad dotyczących mojego tekstu i stwierdziła stanowczo- to jest dobra historia, proszę ją dopracować i szukać dalej, proszę się nie poddawać. Gdyby nie ta opinia, fachowca w końcu, zrezygnowałabym już po 5 wydawnictwie. Aż pewnego dnia – zwycięstwo. Decyzja o wydaniu „Zamówienia z Francji” była jak wiosna po zimie. Potem jeszcze długa droga przez redakcję, korektę, konsultacje dotyczące okładki (i tu muszę się pochwalić, że współpraca z projektantką okładki, panią Kamą Bubicz, była bardzo owocna, a ostateczny efekt naszych pomysłów bardzo się Czytelnikom spodobał), aż w końcu z drżeniem serca wypuściłam w świat swoją pierwszą bohaterkę – Ewę.

Nad jej historią pracowałam z przerwami około dwóch lat, kolejna powieść zajęła mi już tylko 6 miesięcy. To dość mordercze tempo jak dla mnie, ale pozwoliło mi przetrwać bardzo trudny okres w moim życiu osobistym- odejście bliskiej osoby. I cieszę się niezmiernie, że moje wierne Czytelniczki, za kilka miesięcy odwiedzą kolejny z moich światów. Mam nadzieję, że sprawi im to taką przyjemność jak mnie.

Co będzie dalej? Jeszcze nie wiem. Chyba należę do tego typu autorów, którzy „mielą” fabułę w głowie długimi tygodniami, zanim zdecydują się, jakie w końcu ma być z tego ciasto. Jednak wydawnictwo Nasza Księgarnia, któremu również spodobało się „Zamówienie z Francji” i sami nawiązali ze mną kontakt, zachęca mnie do dalszej pracy. Nie chcę zawieść ich ani moich Czytelniczek. Do Ewy dołączyły już bohaterki drugiej powieści- Gabrysia i Celina; teraz patrzę z uwagą, czy przez bramę nie pacha się do mojej głowy kolejna dziewczyna ze swoją historią.

Kiedy raz wpadnie się w nałóg słowa pisanego, już nie chce się z niego wychodzić. Cieszy mnie fakt, że w tej miłości do książek nie jestem wcale taka osamotniona, jak to podają oficjalne statystyki.

Za oknem już naprawdę jesień. Moja brzoza zaczęła żółknąć, na trawniku sprzeczają się głośno wrony z kawkami, w powietrzu pachnie dym z ognisk, w których palą się liście i gałęzie. W ciepłym domu, z pachnącą kawą pod ręką i kromką świeżego chleba z powidłem śliwkowym, myślę – niedługo przyjdą deszcze, niedługo poznam moją kolejną bohaterkę…

 

Dla Kobiecych Pasji Anna Szepielak

2,117 total views, 1 views today

Dodaj komentarz

Why ask?